Niedzielna lektura

Niedzielna lektura

Na dziś (nie musi to być niedziela, jak w tytule) kilka spraw:
1. Uwaga na okazje
2. O obecnym sezonie

I uwaga – będzie dużo obrazków.

1. Sprawa Lidla

W zasadzie na ten temat wszystko zostało już powiedziane i można by to skwitować przysłowiowym: „to jest kurwa, dramat”. Niestety, wydaje się, że pomimo tego, iż zostało powiedziane o tym wszystko, to nie dotarło to do nikogo, kto nie zajmuje się sadownictwem. Ja wiem, że nieudolnie próbuję tutaj stworzyć jakieś medium skierowane przede wszystkim do osób spoza branży, ale przy ciągle małym zasięgu muszę prosić o jakieś udostępnienie sprawy – przecież każdy z nas musi mieć jakiś znajomych, którzy zajmują się czymś innym, niż jabłkiem. A im szybciej i więcej osób dowie się jaka to jest patologia, tym może być tylko lepiej, bo gorzej już nie będzie. W skrócie sprawa wygląda następująco: jesienią każdego roku Lidl sprzedaje jakieś odpady i twierdzi, że to są owoce prosto z sadu. Kilka zdjęć poniżej:

Dla porównania dam kilka zdjęć jabłek prosto ze skrzyni. Tutaj poprosiłem kilka osób z różnych regionów o przesłanie jakiegoś zdjęcia. To jest miód dla oczu:

Dla porównania jedno zdjęcie ze skrzyni przemysłowej, czyli tego, co od razu na polu jest odrzucone.

Ja wiem, że pewnie na każdym zdjęciu ktoś się dopatrzy kilku sztuk, które by odrzucił na wstępie, ale dziwnym trafem w sprzedaży w markecie są tylko takie. Więcej o takich rzeczach m.in tutaj: https://www.sad24.pl/sady/sypiemy-czy-wieziemy-na-promocje-czyli-jak-przemysl-zamienia-sie-w-deser-historia-niestety-prawdziwa/ 

W powyższym artykule Ci bardziej uważni są w stanie dostrzec różne odmiany jabłek w jednej skrzyni. Ogólnie, kolokwialnie mówiąc: nie ma chuja, że to nie jest przemysł. Lidl twierdzi, że tak nie jest. Dostawcy twierdzą, że takie promocje są w porządku, a traci na tym cała reszta. Podsumowując tę część:

Nie wykluczam oczywiście tego, że gdzieś trafi się jabłko nie spełniające żadnych norm. Ale bez przesady, żeby odwalić taką lipę to naprawdę trzeba byłoby nie dopilnować żadnego etapu.
Niemożliwe jest, żeby na drzewach rósł sam syf, następnie wykluczone, żeby ktoś ładował wszystko do skrzyń jak leci. Później leci to przez inteligentne linie sortujące za setki tysięcy złotych, a na samym końcu ktoś musi to zaakceptować, żeby trafiło do sklepu. Tutaj naprawdę nie ma w tym przypadku. Odjebane perfekcyjnie.

1a. Sprawa soków

Tutaj też należy uważać na okazje. Soki tłoczone to był szał kilka lat temu. Uważam, że nadal jest w tym bardzo duży potencjał, tylko boje się, że część rynku została już utracona przez cwaniaków.

W tym przypadku posłużymy się w miarę prostą kalkulacją. Do 5 litrowego worka tłoczonego soku jabłkowego „mieści się” około 8kg owoców. Koszt przetłoczenia wraz z kartonem i etykietą może sięgać ponad 10zł. Cena jabłka przemysłowego na skupie sięga już powyżej 80gr. Widzicie, do czego to zmierza?

Mając na uwadze powyższe dane możemy śmiało twierdzić, że koszt wyprodukowania worka 5 litrowego z byle gówna może sięgać 16zł. Zastanówmy się więc chwilę z czego są robione te soki, które na allegro, czy olx można spotkać za 15zł albo i mniej.

I teraz, żebyśmy się źle nie zrozumieli. Nie zmierzam tutaj do żadnych rzeczy typu: „tylko i wyłącznie u mnie jest super sok super jakości”. Śmiało mogę polecać różne miejsca z różnych kierunków Polski. Jeżeli masz swojego stałego dostawcę i jesteś zadowolony to też fajnie. Istnieje garstka ludzi, którzy utrzymują jakość w tym biznesie. Niestety nadzianie się na minę jest super proste. A zwłaszcza, że w tym produkcie naprawdę czuć co było w skrzyni. Znam historię ludzi, którzy dostali w prezencie sok tłoczony z dużej firmy i musieli go wyrzucić, bo nie nadawał się do picia mimo iż się nie popsuł. Z drugiej strony, kiedy ja słyszę od bardzo dobrego sadownika, że dostał ode mnie najlepszy sok jabłkowy jaki w życiu pił, to jest bardzo budujące. Zastanówmy się tylko chwilę nad tym: czy dostarczając soki do naprawdę dobrych i wielogwiazdkowych miejsc oferuję tylko cenę? Czy jednak ta różnica między tym, co wiozę do tłoczenia (z lewej), a tym co zastałem tam oczekując na rozładunek (z prawej) ma znaczenie?

Podsumowując tę część: jako sadownicy możemy naprawdę sprzedawać dużo lepszy produkt za cenę porównywalną z sokami z koncentratów. Tak naprawdę bez dużego wysiłku. A jeżeli z perspektywy klienta nadziałeś/aś się już na coś niskich lotów to spróbuj z innego miejsca. Rozumiem, jakie na co dzień są działania marketów (aby taniej!), ale naprawdę za super jakość nie trzeba będzie płacić dużo więcej. A obraz polskiej produkcji nie jest taki, jak przedstawiają to te nieszczęsne skrzynie w Lidlu.

2. O sezonie i o wolnym rynku

Obecny sezon został zdominowany przez dwie sprawy: infekcje parcha jabłoni oraz szacunki dotyczące zbiorów.

I teraz tak: z perspektywy czasu ten pierwszy problem to nie był problem. Nie kojarzę sadów towarowych, gdzie ta choroba spustoszyła plony o kilkadziesiąt procent. Znam za to przypadki, gdzie po przerwaniu chorych jabłek reszta wyszła jeszcze lepiej. Nie mówię, że nie miało to żadnego znaczenia, ale zdecydowana większość sobie z tym poradziła, mimo wiosennej paniki. Chciałbym bardziej skupić się nad tą drugą kwestią.

Różne szacunki, m.in GUS czy WAPA (World Apple and Pear Association) mówiły o zbiorach pomniejszonych o około 10% w porównaniu do roku ubiegłego, co zazwyczaj wywoływało oburzenie na forach sadowniczych. Oczywiście na zasadzie: „będzie połowa mniej, dajcie 500% większą kasę”. O „wolnym rynku” i oczekiwaniach co do niego za chwilę. Najpierw będę się upierał, że takie szacunki (niezależnie od tego, czy trafne, czy nie!) to nie do końca negatywna sprawa.

Bo wiecie. Większość z tych oburzonych zwracało uwagę na fakt, że po części plon ucierpiał w trakcie wiosennych przymrozków, po części poprzez wspomniane infekcje parcha, a po trzecie – zwłaszcza grupa Jonagolda i Ligol – poprzez przemienność owocowania, czyli w skrócie przez to, że w zeszłym roku było ich dużo.

Potraktujmy w końcu ten biznes na poważnie. Jesteśmy jednym z największych producentów jabłek na świecie. Chcemy rozwijać nasze rynki eksportowe, chcemy być traktowani jako poważny i wiarygodny dostawca, a tu nagle niektórzy chcą puścić w świat wiadomość typu: no głupia sprawa jest, najpopularniejsza choroba jabłek nam spustoszyła produkcje, nie umiemy bronić się przed przymrozkami, a nikt z nas nie ograniczył plonu w zeszłym roku, dlatego na Ligola to w ogóle nie macie co liczyć, heh.

Czy jednak lepiej w świat puścić wiadomość typu: słuchajcie, w tym roku totalnie niesprzyjająca pogoda, infekcja parcha, przymrozki, gradobicia. Mimo tego plon będzie niższy jedynie o 10%.

Ile ostatecznie będzie mniej – tego nie wiem. Są gospodarstwa, gdzie plon jest na poziomie 30% średniej, są też takie, które mają towaru więcej, niż w rekordowym 2018 roku. Będzie mniej, to jest pewne. Niestety w związku z tym pojawiły się jakieś nierealne oczekiwania w stosunku do tego jak ma działać i wyglądać wolny rynek.

Generalnie jak działa krzywa popytu i podaży sadownicy najbardziej odczuwają na własnej skórze, kiedy to w urodzajnych latach cena szoruje po dnie. A w latach z mniejszą podażą jabłek cena rośnie. Niestety, wolny rynek nie kończy się na dwóch przecinających się kreskach, o czym niektórzy zapominają oczekując nie wiadomo jakich pieniędzy.

Bo tak: klient przyzwyczajony do jabłka za 2zł/kg na pewno zapłaci 3zł przez jeden sezon, być może zapłaci 4zł, będzie wahał się nad 5zł, ale na pewno nie da 8zł mając na półce kilka innych alternatyw. Jest krzyk, że jabłka mało to będzie cena, ale nikt nie bierze pod uwagę drugiej strony transakcji. Co roku widać to w czerwcu, kiedy pojawia się np. truskawka, to handel jabłkiem ustaje. To nie jest żadna czarna magia, to również podstawy. Nie bierzemy pod uwagę oczywiście wiosny 2020, czyli roku covidowego. Wtedy działy się cuda, ale to jest typowy czarny łabędź, a raczej mowa jest o standardowych sytuacjach. A wśród sadowników standardowo, kiedy jabłka mniej, to wszyscy chcą wolnego rynku, ale tylko w zakresie jego zalet. Kiedy podaż po uszy, to raczej przeważają głosy o ustawowych cenach minimalnych, a o minusach (ogromnych!) tego rozwiązania jest ciszej. Standardowe również jest niezorganizowanie całego środowiska, bezradność i bezsilność, kiedy markety robią z nami co chcą.

Wydaje się, że obecnie największą zmorą nie jest to, że jako środowisko nie zmierzamy nigdzie, ale to, że tysiące gospodarstw podąża w innym kierunku.

A jeżeli chcesz, żeby TO gospodarstwo poszło w dobrym kierunku, to pomóż postawić pierwszy krok 🙂

https://buycoffee.to/gospodarstwo.gwardys 

 

Opublikuj

Grzegorz Gwardys

Piszę o sadownictwie, dopłatach, ubezpieczeniach, produkcji. Obalam część mitów i udowadniam, że sadownik to też człowiek :) Więcej w zakładkach "o mnie" i "moje cele"

gospodarstwo.gwardys

+(123) 456-78-90